english version


         Wyjechałem z domu 3 września rano, stając na stopa przy autostradzie na Kołbaskowo. Pierwszy stop za Berlin, drugi do Dessau, potem na stacje CPN, potem prawie do Ulm i pierwsza noc w polu za stacją. Następnego dnia do Innsbrucka, później jeszcze trzy krótkie odcinki i jestem w Cortinie wieczorem.

                  Poniżej zapiski powstające wieczorami na odwrocie mapy...

         06-09 Leżę sobie właśnie w opuszczonym schronisku na 2545 m. Piszę przy świetle świeczki, na ścianach poruszają się cienie. Z ust leci mi para. Chyba będzie około 0 stopni. Chmury schodzą coraz niżej i niedługo pokryją okolicę. Na razie los mi sprzyja. Wczoraj spałem w chatce na wysokości 2922 m. Widoki niesamowite, niepowtarzalne. Na trudnej ferracie spotkałem pięćdziesięciosześcioletnią kobietę, która w uprzęży dzielnie grzała naprzód. Nie wiem czemu dostałem oklaski od grupy Francuzów, jak poznali moja trasę. W jednym miejscu bałem się masakrycznie. Nie miałem żadnych zabezpieczeń, plecak ciężki, ferrata po ścianie, a pode mną przepaść. Jak to przeszedłem to nogi jak z gumy. No to idę spać. Pa pa

         07-09 Mija trzeci dzień jak nie schodzę poniżej 2000 m. Dla mnie jest to coś. Siedzę sobie właśnie w budce na 2655 m i nie jest mocno zimno (jak wczoraj). Znowu piszę przy świetle świeczki. Godzinę temu wróciłem ze szczytu nieopodal (2980 m.) i znowu władowałem się na ferraty. Ta była najtrudniejsza z napotkanych dotychczas. Dobrze, że trochę rzeczy zostawiłem w budce, bo chyba nie dałbym rady zejść. Chwilami ręce, jakby bez krwi, prawie puszczały się linki (do ubezpieczania się). Na kolacji okazało się, że bardzo ciężko ugotować ryż na tej wysokości i wcinałem twardy. I teraz bąki sadzę. Pogoda mi pasuje. Jest wszystko, deszcz, słońce ,chmury (pierwszego dnia śnieg chwile padał). No to dobranoc.

          09-09 Jak policzę, to moja szósta noc w Dolomitach. Wczoraj nocowałem koło stawu w Mizurinie. Jak zszedłem wczoraj z Tofan do Cortiny, to okazało się że jest niedziela (miałem zegarek jeden dzień do przodu). Spytałem się gościa gdzie jest jakiś sklep otwarty, a on zabrał mnie do Mizuriny, 11 km od Cortiny. Dzisiaj zrobiłem ładny kawałek drogi. Jestem teraz na wysokości 2082 m i nie jest nawet mocno zimno. Super mi się dzisiaj szło przez las. Wziąłem pierwszą kąpiel w strumyku. Jutro jak się uda, będę nocował na 3111 m. Do tej pory pogoda mi sprzyja i wędruję bez większych problemów. Dzisiaj nie spotkałem na szlaku nikogo. Byłem na krótkiej ferracie, ale nie była trudna. Jest totalna cisza, tylko koja strasznie skrzypi, bo jest na sprężynach. Jutro rano ruszam na skróty bez szlaku, zobaczymy co z tego wyjdzie. Oby nie tak jak zwykle. No to gaszę świeczki i kładę się spać, bo zdojony się czuję.

          11-09 Wczorajsze skróty okazały się masakryczne. Powtórzyła się sytuacja z przed roku. Do przełęczy doszedłem w godzinę, ale schodziłem cztery godziny. Na początku było dobrze, ale później musiałem opuszczać plecak żeby zejść. No i nadszedł moment, że plecak poleciał z jakieś czterdzieści metrów w dół. Wcześniej wylałem całą wodę i owinąłem butlę z gazem w polara. Nasłuchiwałem tylko kiedy eksplodują. Jedna była cała pełna, a drugiej końcówka. Powgniatały się, ale nie wybuchły. Sam z wielką trudnością, walcząc z godzinkę na skałkach (dziś mam zakwasy w ramionach) zszedłem w dół, odnalazłem plecak i ruszyłem na Monte Antelao. Większych strat nie było: powgniatane menażki i butle, ryż rozwalony i multiwitamina, filtr UV pęknięty, światłomierz w aparacie nie działa i mam tylko jeden czas, a obudowa się wgniotła i chyba się klisza naświetliła. Później zbierałem wodę ze skały, ale niepotrzebnie, bo na górze jest śnieg. Aż za dużo śniegu. Nocowałem w tej budce z trzema Niemcami i rano okazało się, że śnieg pada maxymalnie i zasypało szlak. Oni poszli na szczyt (ja byłem wczoraj jak grad padał), więc poszyłem trochę plecak po wczorajszym i czekam na nich, bo obiecałem, że zejdziemy razem. Coś ich długo nie ma więc wyjdę trochę się rozejrzeć. Była to najwyżej spędzona noc bo na wysokości 3102 m. Nie było mocno zimno, ale przez zapadnięte łóżko kości mnie teraz bolą. No to idę ich poszukać w tę zawieruchę.

          11-09 Miejsce w którym dzisiaj będę nocował przerosło najśmielsze moje oczekiwania. Jest to drewniany domek w środku lasu nad strumykiem, na wysokości około 1700 m. Nie ma nikogo, jest pięć łóżek. Dzisiaj, jak Niemcy wrócili z nieudanego zdobycia szczytu, związaliśmy się w czterech linkami i ruszyliśmy odważnie na dół. Było tak masakrycznie ślisko, że poruszaliśmy się strasznie powoli. Jeden Niemiec był naprawdę wystraszony gdy pierwszy w szeregu zaczął zjeżdżać w dół, w przepaść, a ja kawałek za nim (bo szedłem drugi) , ale na szczęście gdzieś się zaczepiłem i stanęliśmy. Serducha w gardle. Na około 2500 m śnieg się skończył i szło się łatwiej (względnie). Później rozdzieliliśmy się, bo miałem inne tempo i zbiegłem prawie do najbliższej miejscowości, gdzie cztery bułki z nutellą i litr mleka wchłonąłem natychmiast. No i po zakupach ruszyłem znowu w górę, po przeciwnej stronie doliny. Później zgubiłem się w lesie chcąc iść jak zwykle na skróty, ale przy pomocy kompasu odnalazłem szlak i teraz siedzę w tej chatce, zaraz wypiję herbatę , zjem bułę i idę spać.

          12-09 Ale się pofarciło dzisiaj (a właściwie teraz). Bo zaczęła się mega ulewa, a ja mam dach nad głową ha. Wstałem z rańca i ruszyłem jak zwykle przed siebie przez góry, lasy , przełęcze oraz doliny i totalnie zdojony dotarłem do miejscowości Allege, leżącej nad małym zalewem (o, teraz grzmi nawet). No i walnąłem sobie jajecznicę z sześciu jaj, piwko plus rodzynki i tak siedzę rozwalony na słoneczku, a turyści patrzą na mnie jak na pomnik przyrody. Już tam miałem nocować, ale cos tchnęło mnie do wejścia na obecne miejsce, a jest to 1655 m, czyli prawie 700 m wyżej. Czasu było niewiele i kawałek drogi. Grzałem jak parowiec i zacząłem żałować tego piwa. Całe chyba przez samo czoło wypociłem. Ale dotarłem tu i jest nieźle. Nie ma nikogo. Dzisiaj zrobiłem chyba największą odległość od momentu przyjazdu w Dolomity. Grzałem cały dzień, a postoje nie dłuższe niż 40 min. Jestem totalnie zdojony. Myje ząbki i zasnę jak baranek. Kombinuję trochę jak być na Marmoladzie w urodziny , może się uda, zobaczymy...

          13-09 Trzynastego w piątek do tej pory minął bez pechowych imprez. Spało mi się tak dobrze, że wstałem dopiero o 7.30 i wędrowałem sobie, szukając słońca (choć niebo bezchmurne) Odnalazłem je dopiero nad stawem 2100 m ,pod Civettą. Zabrałem się tam do rozbiórki aparatu, który nie działa po tym, jak zrzuciłem plecak. Zimno się zrobiło i ruszyłem dalej ze skruchą omijając ferratę na trzytysięcznik. Tak bez przygód dotarłem wieczorem na bivacco na 2100 m. Przedtem zbierałem po kropelce wodę skapującą ze skały i po 40 minutach miałem pół butelki, a tu się okazało, że 300 m dalej było poidełko, ha. Ale skąd miałem wiedzieć , bez wody bym został. A tak zjadłem sobie risotto cebulowe i zbieram się do snu. Jutro z rańca ostro pod górę na 2900 m. Rano zwykle niebo jest bezchmurne, około 11 pojawiają się chmury. Mój aparat działa tak, że nie ma światłomierza, jest tylko jeden czas i w dodatku nie wiem jaki.

          14-09 Mija kolejny dzień. Dzieci sąsiadom rosną... Zbliża się wieczór. W oddali widać Marmoladę, a w dole, po prawej małą miejscowość nad zalewem. Jestem sobie w bivacco na wysokości 1844 m i będę dziś nocował z dwoma Włochami. Zrobiłem dzisiaj kawałek drogi. Z rańca wdrapałem się na Moiazze i był przepiękny widoczek, a na szczycie śnieg. Potem prawie kilometr w dół , obiadek nad strumykiem. Później trochę w górę, dalej w dół i dotarłem tu dość szybko. Na kolację będzie spagetti. Szkoda, że aparat nie działa bo bym miał super fotki. No i co tu jeszcze napisać. Jest zarąbiście. Cisza, spokój, żadnych zmartwień. Marmolada stad wygląda nieosiągalnie. Pionowa ściana wysoka i szeroka. Ale zobaczymy. Po marmoladzie będę powoli do chaty się zwijał, a później szkółka, uhhh...

          15-09 Nie da się ukryć, ale wyjazd ten będę wspominał jeszcze wiele razy zapewne. Takiej wolności i niezależności już dawno nie doświadczyłam. Siedzę sobie właśnie w domku, do którego skierował mnie los. Od rana szedłem szybko i nie w sosie, bo bez śniadania, z nadzieją że, znajdę supermarket jakiś przed sjestą. A tu niedziela (dominica). No to z ostatnim woreczkiem kaszy, ruszyłem pod górę, do najbliższego kawałka dachu, pod którym chciałem kimnąć się i skoro świt na świeże bułeczki uderzyć. Ale tak to bywa, że daszku nie znalazłem, a wszedłem na ścieżkę, której nie ma na mapie i tak zawędrowałem na niemal 2000 m, do tej chatki. A w środku cała masa makaronu, tyle, że musiałem odbyć godzinną wyprawę po wodę. Zjadłem więc ten makaron z dwoma rodzajami sosów i ledwo się wtoczyłem na pobliski szczyt, na piękny zachód słońca. Teraz siedzę sobie w środku i jest cieplutko, bo w kominku się pali. Jest maksymalna cisza, a księżyc choć nie w pełni, świeci tak, że cienie powstają. Zewsząd otaczają mnie góry, w dole jakieś światełka, ludzie w barach ględzą i gawędzą, ktoś się w kimś zakochał, ktoś kogoś zostawił, a ja po prostu wezmę moją połamana szczoteczkę i pójdę umyć zęby.

          16-09 No to moja czternasta noc od wyjazdu z domu. Szybko ten czas leci. Dzisiaj uzupełniłem zapasy i mam plecak pełen żarcia (ale za to ciężki się zrobił znowu). Jestem właśnie po kolacji (pure i tuńczyk) i zaraz będą ciastka z herbatą. Jestem w starej drewnianej chatce (co podobno papież tu kiedyś był) na wysokości 1850 m. Byłem dzisiaj na 2624 m i z tego szczytu Marmoladkę widać jak na wyciagnięcie ręki. Wygląda zawodowo. Pali się ognisko, muszę więc dorzucić (a drewna jest mało). Widziałem dziś (jak byłem nogi umyć nad strumykiem), 30 m od chatki, jakieś dwa potężne zwierzaki z rogami wielkimi jak cała moja ręka. Trochę się wystraszyłem, one natomiast ani troche. Widziałem je kiedyś na pocztówce, ale nie wiem co to jest. No i za dwa tygodnie do szkoły (bleee). Strasznie drogie pieczywo maja ci Włosi i do tego puste w środku, ale całkiem niezłe. Cały dzień nie spotkałem dzisiaj nikogo na szlaku. Ale czad. Gdyby nie wioski widoczne daleko w dole to... Pięknie jest, ale zbliża się kres. Pa Pa czas na ciasteczka.

          17-09 Herbata stygnie, zapadł mrok, a tu ciągle nic... Cały dzień piękna pogoda. Jestem sobie teraz na wysokości 2730 m, w standardowej budce wysokogórskiej. Od Marmolady dzieli mnie trzy do czterech godzin, więc jak się uda, to jutro będę pił na górze białe winko, którego karton taszczę już drugi dzień. Mam nadzieję że ferrata na szczyt nie będzie zbyt trudna. Wczoraj miałem przeboje (dziś też) po tym gównianym pure. Całą noc się męczyłem. Było zimno, twardo i brzuch mnie bolał. Ale za to dzisiaj zdobyłem kolejny trzytysięcznik. A na kolację kasza z tuńczykiem, wspaniały zachód słońca i już jest super. Na dworze będzie bardzo zimno, ale budka ocieplana i jest dużo koców. Noc jest totalna, jakaś tajemnicza, tak cicho, czasem jakiś kamień się osunie i do tego księżyc coraz większy.

          18-09 No i jestem sobie na Punta Penia 3343 m. Jeśli przetrwam tę noc, to będzie dobrze. Winko zostało już wypite, przegryzione ciastkami i rodzynkami. Trochę się upiłem, musiałem więc zjeść spaghetti ze śniegu, co wyszło na zupę krewetkową z makaronem. Spełnia się jedno z moich marzeń, jestem ponad chmurami. Drugie (wypowiadam je zawsze jak gwiazda spada) jeszcze się nie spełniło, ale kto wie. Stałem tak sobie w swoje 23 urodziny i myślałem, że Jezus nieźle nabroił już w tym wieku. Inspirowany trochę filmem "milion dolar hotel" chciałem przez moment skoczyć w ponad kilometrową przepaść i "wyrzucić klucz" (throught away the key), ale przecież nie spełniło się jeszcze drugie moje marzenie. Teraz świeci słońce, topi się śnieg na herbatę i jest wspaniale. W nocy będzie maksymalna lodówka, zwłaszcza, że nie ma koców tylko wilgotne materace. Jutro chcę zejść lodowcem ,co jest podobno niemożliwe bez raków, ale zobaczymy. Już teraz jestem ubrany we wszystko co mam, choć słońce pali w twarz. Ostatni maniacy Marmolady zmyli się o 15. Teraz dochodzi 17 i oprócz ptaków nie ma tu nikogo. No i co tu jeszcze skrobnąć. Myślę że mój wyjazd w Dolomity udał się w 100 % i chyba jeszcze tu wrócę, ale ze sprzętem na ferraty, zostało jeszcze parę grup trzytysięczników. Na pewno życie w górach uczy wiele dobrego. Ktoś napisał w zeszycie w bivacco, że życie zabiera ludziom zbyt dużo czasu... Myślę o tym cały dzień. Kilka metrów dalej przepaść. Ale chyba zrobię jeszcze dużo dobrego w życiu i może wyjdzie na równo z tymi krzywdami, które wyrządziłem innym. Ale przestaję już te bzdety, bo dżessss mi jeszcze nie zszedł, piję herbatkę, zakładam rękawiczki i czekam na najpiękniejszy zachód słońca (i najzimniejszą noc)... ja przecież na nic nie czekam , ja po prostu...jestem, jestem, jestem, żyję i czuję...Jak ptak, jak dziki ptak !

          19-09 No i los sprawił, że nie śpię gdzieś w polu za stacją bęzynową, tylko jestem na niewielkim, acz bardzo ciekawym szczycie około 1650 m , w małej chatce (bez łóżek). Zszedłem z Marmolady totalnie zauroczony. W nocy w świetle księżyca widziałem od góry chmury, które przykryły wszystko dookoła. Wystawały tylko szczyty powyżej 2500 m. No po prostu cos niesamowitego, nie do opisania. To było cudowne. Wstałem przed wschodem słońca i jak wyszedłem na zewnątrz wiatr zawiał mi w twarz, to myślałem, że mi morda odpadnie. Taka lodówka. No ale widoczek. Chmurki pode mną, a słońce wschodzi. No i doszedłem do wniosku, że przeżyłem najwspanialsze chwile mego życia. Ale trzeba było zejść. U podnóża lodowca spotkałem pierwszych marmoladowców. Jakie zdziwienie wzbudzałem schodząc w dół o tej porze (bez raków w dodatku). Jeszcze mi na koniec na ferracie jakiś kamień, co od lodu się chyba odlepił, tak przywalił w zmarzniętą rękę, że się nie da wytrzymać. Jak Zszedłem na dół, zjadłem risotto i pomarudziłem trochę, bo była 13. No i co ? Łapiemy stopa do domku. W efekcie przejechałem z 20 km (i 1 km w dół), ale do Cortiny jakoś nic nie jedzie. No to zrobiłem zakupy i spotkałem jednego Rosjanina. Wypiliśmy razem wino i postanowiłem ruszyć 600 m w gorę do bivacco. A jutro jeden dzień grzbietami w stronę Marmolady i jak się uda, w sobotę z rańca zabiorę się z dwoma Polakami co ich spotkałem. Plan jest kruchy, ale zobaczymy. A na razie cieszę się, że jeszcze nie pojechałem do domu, mimo że brudem zarastam i włosy skleiły mi się w jedna całość - to ciągle czuję się tu dobrze. Prawie dobę spędziłem na 3343 m i jak stałem na stopa na 1000 m dało się czuć różnicę. Było gorąco i cała twarz mnie paliła, ale już jest lepiej. Czeka mnie twarda noc na podłodze , ale będzie zdecydowanie powyżej 0 stopni, ha .

          20-09 Ostatni dzień. Tak czy owak wędrówki nadszedł kres. Jutro czy spotkam moich Polaków, czy nie to jadę do domku. Dlatego będzie trzeba zejść na dół skoro świt, bo jestem w bivacco na 2552 m i będę tu nocował sobie. Szedłem sobie dzisiaj od rana cały czas po grzbietach kilku górek, a na wieczór przyatakowałem jeszcze na małą ferratkę naprzeciwko Marmolady, która z tej strony wygląda zupełnie niegroźnie. Ferratka niby nic, gdyby nie klawe odcinki trasy pod ziemią, czyli tunele w skale. Bez latarki jak w ciemni. Ostatni dzień mija i trochę zwała mnie dopada, bo już mogę stwierdzić, że był to zajekurczefakinbisty wyjazd. Kto wie czy mój nie najlepszy. A widoczek z Marmolady nieraz rozjaśni mój umysł gdy będę miał doła.

          21-09 Nie spotkałem Polaków i wracałem konwencjonalnie autostopem. Pierwszą noc w ciężarówce spędziłem (u Polaka bez paliwa) za Innsbruckiem. Drugą w pociągu Częstochowa-Szczecin i w poniedziałek szczęśliwie dotarłem do domku.
          Po stronie życia , przeciwko śmierci , wbrew ciemnościom MRUWA
         


          WAŻNIEJSZE OSIĄGNIĘTE SZCZYTY:
Tofana di Dentro 3237 m.
Tofana di Mezzo 3243 m.
Pta Sud 2980 m.
Antelao 3263 m.
Mojazza Sud 2878 m.
M. Palmina 2033 m.
Orientale 2624 m.
Pta Penia 3343 m.
Migon 2384 m.
Bech da Mesedi 2727 m.

TAM GDZIE NOCOWAŁEM :
1) 30 km. Na północ od miejscowości Ulm (Niemcy).
2) Cortina di Ampezzo (pod mostem) około 1200 m.
3) 2922 m. Bivacco Baracca degli Alpini (wypasiona chatka pod 3 Tofaną, dobrze schowana, jest woda kapiąca do garnka i piecyk i drzewo w środku, 4 łóżka)
4) 2545 m. Zamknięte Rifugio, da się wejść od tyłu, ale w środku mało przyjemnie
5) 2652 m. Biv Chiesa (budka bez łóżek, ale przytulnie, obok jedna z najtrudniejszych ferrat )
6) około 1700 m. Nocka w lesie, nad stawem koło miejscowości Mizurina
7) 2082 m. Biv Voltolina (czerwona budka w dolinie, z której chciałem na skróty na północ przejść i mało co się nie roztrzaskałem, 9 łóżek, jest woda niedaleko)
8) 3102 m. Biv P. Cosi (budka pod Antelao, 6 łóżek, powinien być śnieg )
9) około 1600 m. Tabia Requites (fajowa chatka w lesie, obok woda, jest piecyk ale także i myszy)
10) 1651 m. Biv Cassamata (okolice Civety, 4 łóżka, piecyk, woda)
11) 2050 m. Biv Grisetti (9 łóżek , woda niedaleko na szlaku, 3 h na Moiazze)
12) 1844 m. Biv Col Mandro- Fajowa chatka z piecem ,woda 5 minut, wypas)
13) 1965 m. Cra Vecia - chatka wysoko, fajny klimat, piecyk, do wody 30 min)
14) 1865 m. B.ta Giovanni -chatka gdzie ognisko w środku można palić, brak łóżek, jest woda nieopodal)
15) 2730 m. Biv. M. Dai Bianco (czerwona budka na przełęczy pod Marmoladą)
16) 3343 m. Capanna na samym szczycie Marmolady, otwarte do 15 września ale spanie na materacach otwarte cały czas)
17) 1630 m. Biv. Pian delle stelle - chatka na fajnej popękanej skale, nie ma wody i łóżek
18) 2552 m. Biv Bontadini (chatka bez łóżek, ale fajny widok na lodowiec Marmolady)
19) nocka w ciężarówce na siedzeniach gdzieś za Innsbruckiem
20) nocka w pociągu Częstochowa-Szczecin

              galeria foto